Całkowicie fikcyjna historia o kraju, w którym parlament stał się tylko kosztowną dekoracją, za którą kryje się doraźna drukarka do ustaw na zlecenie rządu.

Główny bohater, niepoprawny idealista, próbuje zmienić bieg historii za pomocą argumentów, zderza się jednak z bezwładną maszynerią systemu, który bezrefleksyjnie dryfuje w niejasnym kierunku, pożerając pieniądze i wolność obywateli i bez litości miażdżąc życiorysy wszystkich, którzy staną na drodze ustawodawczego walca.
Wizja przedstawiona w filmie nie ma oczywiście nic wspólnego z rzeczywistością, a podobieństwo przedstawionych w nim negatywnych, nierzadko groteskowych bohaterów do jakichkolwiek realnie istniejących osób, jest najzupełniej przypadkowe. Sejm RP jest świątynią roztropności, w której 460 mędrców (no, może 449…), pochyla się w zadumie nad problemami szczęśliwego kraju nad Wisłą, bezinteresownie poszukując najlepszego dla wszystkich rozwiązania. W kraju obowiązuje trójpodział władzy, rząd jest jedynie roztropnym wykonawcą woli parlamentu, ludzie żyją dostatnio, a prawo jest jasne i przejrzyste dla każdego.
Dlatego oglądając ten film, można odetchnąć z ulgą, że prawdziwy świat wygląda zupełnie inaczej niż w naciąganym scenariuszu filmowym, a nasz los spoczywa w dobrych rękach.

Zobacz także:

Tam, gdzie rosną dyrektywy — raport z obłąkanego miasta

+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0